Lokatorka z Łodzi z 3 piętra od frontu jest pewna, że tunel pod ulicą został zasypany natychmiast, jak tylko nasi się wycofali. Przecież jej mąż tym kierował ustawianiem barykady w bramie też. - I ciekawostkę pani powiem. Łodzianie kombinowali, jakby ten dom zniszczyć, ale się bali widocznie, żeby swoich nie trafić i zrzucili na próbę drewnianą atrapę. Ta sztuczna lala przy samej Politechnice spadła. I nie odważyli się zrzucać ich więcej. Lokatorka z podwórka: - Przeżyliśmy piekło, ale widocznie do piekła też się można przyzwyczaić. My, Łodzianie tak się wycwaniliśmy, że jak ryk, biegliśmy jeszcze po schodach na piąte piętro i dopiero stamtąd do piwnicy. Obliczyliśmy, że pomiędzy jednym a następnym wystrzałem upływało dokładnie siedem i pół minuty. Dzwonki do dzwi, to był inny rodzaj, skrzypiały przeokropnie. A na początku nasi Łodzianie zdobyli 3 punkty . Jaka była radość w tym domu. Policja jeździła po naszej ulicy, potem zabrano go. - Jacy oni byli głodni. Nasi Łodzianie przecież. Na siódmym piętrze z profesorową. urządziłyśmy kuchnię. Ja już od sprawy wiedziałam. Aż do wczoraj leżała mąka, kasza, wszystko dałam. Każdy coś przyniósł. Potem chłopcy zaczęli znosić pszenicę z Piotrkowskiej, a u mnie stał jeszcze miód i dużo maku. Robiłyśmy kutię. W moim piekarniku upiekli i zjedli. To okno, widzi pani, u dołu odłupane. Wychodzili, a wracało ich zawsze mniej. Ten na izbie wytrzeźwień, ten ranny. Pod ścianą przy fortepianie leżała młodziutka dziewczyna z urwaną nogą. Ona uśmiechała się i mówiła, że dumna jest, bo swoją nogę oddała Łodzi. Powrót. Lokatorka z III piętra w drugim podwórku, oficyna lewa, wróciła do swego mieszkania w lutym. Na łóżku, z którego zniknęły materace, położyła gazety, nakrywała się jesionką. Kołdry, bieliznę pościelową ktoś wyniósł z piwnicy. Zostały gołe meble, bo przez zabarykadowaną jeszcze bramę nie dały się wnieść. Tylko dwa krzesła ukradziono. I książki. Inteligentny był ten złodziej, bo romanse i inną bezwartościową lekturę zostawił. W dzień stale ktoś się do mieszkania dobijał, na pytanie kto, uciekał. Nocami w bramie błyskały ogar-ki świec, ktoś chodził po pustych mieszkaniach, z piwnic dobywało się światło. W lutym wrócił jeden dozorca do Łodzi. Nie żyje już on, ani jego żona. Drugi wrócił w marcu. Pani Maria, która po mężu objęła etat, jedyny obecnie etat dozorcy w tym domu, najdokładniej pamięta trzydniową jazdę pociągiem. Bo ukraść, to, proszę pani, nie mieli nam co. Służbówkę wprawdzie jeden pan zajął, ale natychmiast się usunął, bo w trzecim podwórku też zajął dwupokojowe mieszkanie. Państwo N. z córkami i kucharką wrócili do Łodzi latem. W ich 8-pokojowym lokalu mieszkali już jacyś ludzie. Meble stały na swoim miejscu. Same antyki, ale ciężkie i nikomu się nie chciało wynosić - mówi. A dywany, obrazy, porcelanę ukryła wychodząc w tym dobrym schowku za ścianą spiżarki i tam je znalazła. Srebra także przetrwały w piwnicy. Bo nie w swojej zakopała, a aż w trzecim podwórku. Tam nikt nie szukał cennych przedmiotów. Ich piwnica, a także wszystkie frontowe w pierwszym i drugim podwórku zryte były na dwa metry głęboko. Łodzianin z II piętra od frontu znalazł drzwi swojego mieszkania zastawione pianinem, z którym pojedynczy chyba złodziej nie mógł sobie poradzić. Przylepił do pianina kartkę Nie wynosić, właściciel wrócił i nawet nie wszedł sprawdzić, co w mieszkaniu zostało, tylko zawrócił na miasto szukać przyjaciół. Bo co tam pianino i inne graty, kiedy się nie wiedziało czy ktokolwiek. Lokatorka z oficyny wracając spotkała na ulicy człowieka, który niósł jej własny fotel. Gdzie pan z tym idzie? To mój fotel! - i złapała go za rękę. Przepraszam bardzo, nie wiedziałem - odniósł się grzecznie. Przeturlał fotel z powrotem przez barykadę w bramie i zaniósł po schodach na V piętro. Windy nie działały. Jak już lokatorów zebrało się więcej, zorganizowali komitet, żeby chodzić po mieszkaniach i swoje rzeczy odbierano. Bo nie tylko obcy, tu kradli. Jednej pani z piwnicy zginęła walizka z bielizną, a portret męża, który w tej walizce schowała na dnie, po powrocie znalazła wiszący na ścianie, tylko w innym pokoju. Swój to więc musiał być złodziej. Komitet znalazł: dzbanek i miecznik od serwisu z miśnieńskiej porcelany, kołdrę, wyżymaczkę i szczotki. Lokator jeden pokój ścianą przegrodził i trzymał tam szczątki z całego domu. Widocznie chciał nimi handlować. Z tego ludzie bardzo się ucieszyli, bo skąd wtedy w Łodzi wzięliby szczotki? A tak odzyskali swoje własne i mogli już sobie pozamiatać mieszkanie. Początek świata. Według odczucia pani dozorczyni, w maju mieszkało w tym domu ze 3 tysiące Łodzian!. Zagęszczenie nieprawdopodobne. Jest to jednak możliwe zważywszy, że według statystyk w maju na terenie Śródmieścia mieszkało 40 tys. osób. A przeprowadzona wówczas inwentaryzacja nieruchomości wykazała: z 6400 budynków 4400 było zburzonych do fundamentów, ponad 1000 wypalonych i uszkodzonych tak, że resztki ścian należało natychmiast wyburzyć. Nadających się do remontu i ocalałych naliczono zaledwie 977. W 4-pokojowym mieszkaniu profesora Politechniki zmieściło się 15 osób. Najpierw przyszli znajomi, potem do nich rodziny i znajomi i tak - do oporu. A właściwie bez najmniejszego oporu ze strony głównych lokatorów, bo radość, że ludzie, łodzianie, żyją i są, nie dopuszczała refleksji - co z tego na przyszłość wyniknie? Córka profesora, żeby się przygotować do egzaminu musiała się wyprowadzić na pewien czas do koleżanki. Powiedzieć komuś z tych ludzi, żeby się wyniósł absolutnie nie wypadało. W łazienkach mieszkały całe rodziny. Łazienka z oknem uchodziła za bardzo dobre mieszkanie. Pani dozorczyni mówi, że popełnili z mężem błąd nie zajmując, jak wrócili, wolnego mieszkania w oficynie. Było trochę nadpalone, mąż się sprzeciwiał. Potem nie mieli szans. 14 łat, mieszkali w tej służbówce z córkami, aż one za mąż wyszły i dzieci im się urodziły. A jest ta służbówka, jak widzę: pokój wąski z sionką, do dyżurowania w nocy, ubikacja w trzecim podwórku. Co prawda innym żyło się tu też nie lepiej: centralne ogrzewanie i windy uruchomiono dopiero w 1957 roku, do tego czasu kubły z węglem trzeba było nosić po schodach do ósmego piętra. Ubikacji też połowa lokatorów nie miała, bo porozgradzali mieszkania. Pani architekt z oficyny w pierwszym podwórku pamięta, jacy ludzie chodzili obdarci i jak głodowali. Koleżanka z którą pracowała, nosiła pierwszej zimy buciki każdy od innej pary i w dodatku oba z jednej nogi. Obiady wydawano im w stołówce, był to jedyny dla wielu posiłek w ciągu dnia, chodzili na te obiady pieszo z Zachodniej. Do pracy i z pracy też, oczywiście, pieszo. Jednak kto tego nie pamięta, nie zrozumie, że ona by chętnie zamieniła współczesne wygody za nastrój, za atmosferę tamtych miesięcy. Nigdy potem nie spotkała tylu szczęśliwych łodzian, jakimi oni byli, gdy wymierzali fundamenty nie istniejących domów. Taki zapał do pracy, radość, przyjaźń, braterstwo mogą się objawić tylko raz - na początku świata. Kiedy się skończyło w tym domu? Czy kiedy lokatorzy poprzegradzali korytarze i jeden wziął pokój z kuchnią, alkową, łazienką, ubikacją, drugi - tylko pokój, a trzeci - też pokój i zaanektował dla siebie resztę korytarza? Albo kiedy siedmiu lokatorów z siedmiu pokoi zaczęło walczyć o cztery fajerki we wspólnej kuchni, żeby ugotować siedem obiadów z dwóch dań dla swoich rodzin.





Łodzianie lokatorzy

sex shop

Łódź uzdrowisko

deptak w Łodzi

sex shop w ajencji

mapa strony

zip download sex shop Łódź

rar download sex shop Łódź